Godzina 11.00 przed południem, ul. Warszawska w ścisłym centrum Katowic. Wszędzie pełno śniegu i błota bo mamy roztopy. Dookoła ekipy uzbrojone w łopaty i podnośniki walczą z zsuwającym się z dachów śniegiem. Niebezpiecznie jest spacerować po ulicach bo można oberwać lodem w łeb. Generalnie jest brzydko i nieprzyjemnie.
Pod apteką w zwałach błota klęczy dziesięcioletnia dziewczynka. Szalik ma naciągnięty na buzię, czapkę spuszczoną na oczy, ochlapaną kurtkę a w rękach trzyma kubeczek po kawie, na dnie wypełniony drobniakami. Ludzie przechodzą nie zwracając na nią uwagi bo baczniej obserwują to, co dzieje się nad a nie pod ich głowami. Taki widok przynosi skojarzenie z „Dziewczynką z zapałkami” pióra Hansa Christiana Andersena. Do dziś pamiętam jak będąc dzieckiem przeżywałem treść tej bajki. Była jak horror, ciemna, mroczna i bez happy endu. Chyba nawet się poryczałem. Rodzice tłumaczyli mi wtedy, że w tamtych czasach powszechnej biedy, żebrzące dzieci były widokiem powszechnym, znakiem czasów. Gdy taka argumentacja do mnie nie trafiała, mówili że to bajka i nie jest to prawda a gdyby nawet, to było to bardzo dawno temu i teraz już się zdarzyć nie może. Czyżby?
Dziewczynka z zapałkami wpisana jest w krajobraz naszych ulic i pomimo, że społeczeństwo się bogaci żebrzące dzieci nadal siedzą w klęczki na ulicach zamiast cieszyć się życiem, bawić, rozrabiać, grać w piłkę, po prostu być dziećmi. Nadal jest wiele domów, w których dzieci zmuszane są do zarabiania na rodziców. Rodzicom nie brakuje na bułkę czy lekarstwa. Brakuje na wódę, fajki czy narkotyki. Relacje rodzicielstwa zmutowały tam do wręcz do funkcji hodowli. Dzieci są tam traktowane jak inwentarz, który zapewnia dochody. Dzisiaj dziewczynka żebrze w klęczki. Jak będzie zarabiać będąc nastolatką?
Jak skończonym degeneratem, bydlakiem i wykolejeńcem trzeba być, żeby zmuszać dziecko, a zwłaszcza swoje, do takich upokorzeń? Jakim prawem tacy ludzie w ogóle mają dzieci? Jakim prawem w końcu takim patologicznym rodzicom pozwala się współistnieć w naszym społeczeństwie? Bo jest na to społeczne przyzwolenie a do tego brakuje procedur prawnych duszących takie praktyki w zarodku. W takich przypadkach jestem zwolennikiem radykalnych rozwiązań. Jakich? Wolę nie pisać...
Kiedy zobaczyłem dzisiaj tą dziewczynkę, w pierwszym odruchu wrzuciłem kilka drobniaków do kubeczka. Po chwili dotarło do mnie, że to przecież nic nie da... Wróciłem i próbowałem z nią porozmawiać. Czy o tej porze nie powinna być w szkole? Poza „dziękuję” nic nie udało mi się z niej nic wydusić. Pewnie nie wolno jej rozmawiać w pracy. Chciałem zadzwonić na Policję albo Straż Miejską ale schowałem telefon bo wyobraziłem sobie co będzie potem. Funkcjonariusze o wrażliwości niedźwiedzia zabiorą ją do pogotowia opiekuńczego, gdzie przeżyje traumę a jak nie wróci na czas do domu z utargiem to oberwie od rodziców. Lepiej wiec jej nie ruszać. Niech poklęczy do końca dniówki. Może jutro będzie lepsza pogoda...