Wakacyjna przestroga
W zmoczonym moczem, swoim trenczu,
Siedzę i muszę wierzyć czołu,
Że to, co, co rusz w łeb mnie wali
To barowego blat jest stołu,
Gdy się chcę podnieść by horyzont,
Rozszerzyć, zamglonego wzroku.
Nie dość, że blat w łeb, to i noga
Od stołu, mnie uwiera w kroku.
Jak wstać i wyjść, z tej matni,
Skracając koszmar mej udręki,
Gdy mętnym wzrokiem nie dostrzegam
Punktu oparcia dla swej ręki?
Na rychłą, tracąc już nadzieję,
Drobną poprawę swego losu,
Zebrałem resztki świadomości,
Gromkiego używając głosu.
I zapytałem: Ludu, com wam uczynił,
Że gdy wszedłem, ktoś z was obecnych na tej sali,
Bez dania racji i bez zwłoki,
W tył łba mnie twardym czymś przywalił.
I nie dość tego, choć czyn ten sam,
Nie jest tym, czym się człowiek chwali,
To jeszcze wszyscyście mnie, wspólnie,
Zwyczajnie można rzec, olali?
Po krótkiej chwili konsternacji,
Dobył się z głębi głos ospały:
Bo wszedłeś wsioku, tu do baru,
Mając skarpety i sandały.
Huker
Wyprzedzając, co pewne, niektóre komentarze, pragnę poinformować: wiersz jest wynikiem opartym na czystym działaniu wyobraźni, bez żadnych wątków autobiograficznych.
Chociaż, jakby poszperać w pamięci to..........