- No nie pójdę na te wybory - taka właśnie szalona myśl przemknęła mi przez głowę, kiedy zrobiłam przedwyborczy rachunek sumienia i kiedy dotarło do mnie, że tak naprawdę "oferta polityczna" ostatnich czasów budzi we mnie irytację i zniechęcenie na przemian.
Aż mnie to zdziwiło, bo zawsze krytykowałam ludzi, którzy unikając wyboru, w głupi sposób rezygnują ze swojego wpływu na kształtowanie rzeczywistości. Każdy głos się liczy - zawsze, kiedy ktoś twierdził, że nie ma znaczenia czy on jeden zagłosuje czy nie (bo cóż znaczy jeden głos?), przytaczałam paradoks łysego. Bo, czy jeśli wyrwie się jeden włos, człowiek będzie łysy? Nooo.... nie. A jeśli wyrwie się kolejny, to będzie łysy? Nadal nie. Ale jeśli powtórzy się to wielokrotnie, w końcu wyrywanie jednego włoska zacznie mieć znaczenie.
Tym razem naprawdę trudno będzie podjąć decyzję zgodną z własnymi upodobaniami. W menu mamy do wyboru: trochę zbyt butną i pewną siebie partię obecnie rządzącą, opozycję (zazielenioną z lekka), której głównym programem jest obalenie tych u władzy, bez bardziej sprecyzowanego planu działania. Mamy też konfederację, która co prawda potrafiła się między sobą dogadać, co w polityce jest oczywiście ogromną zaletą, ale która w efekcie pogalopowała w poglądy dość radykalne. Nie można oczywiście zapomnieć o nieśmiertelnej lewicy, mocno ostatnio promowanej zarówno przez partię rządzącą jak i jej opozycję, dzięki czemu urosła w siłę. Stara mądra prawda, gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci korzysta. I na koniec dość karykaturalny i nieprzewidywalny twór, łączący sztukę z naturą, czyli muzykalni rolnicy.
Na początek przyjrzałam się poczynaniom tych, którzy wzbudzają największe emocje, będących przyczyną wielu kłótni między sąsiadami, przyjaciółmi, współpracownikami. Bo większość z nas , Polaków, nawet tych ignorujących obywatelski obowiązek odwiedzenia urn wyborczych raz na jakiś czas, ma własne zdanie i kibicuje którejś z opcji. I większość z nas ma skłonność do widzenia wszystkiego w czarno białych kolorach, pomijając całe spektrum szarości, o kolorach całkowicie zapominając. Większość z nas kształtuje swoje poglądy na podstawie medialnej papki, zależnej od kanału, który akurat wybierzemy. Na przykład odkąd obecnie rządzący zaczęli reformować telewizję publiczną, stała się ona typową tubą wyborczą, która agituje, zamiast przedstawiać suche fakty, tak jak to być powinno, w przypadku instytucji finansowanej z pieniędzy publicznych.
Przyjrzałam się też skutkom społecznym i gospodarczym niektórych posunięć. Ot choćby budzący wiele emocji program 500+ oraz kilku innych mniej istotnych plusowych dodatków. Chociaż nie jestem zwolenniczką rozbuchanego programu wsparcia socjalnego, muszę przyznać, że wpływ tego programu na życie osób żyjących na poziomie skrajnego ubóstwa, był pozytywny. Nie każdy jest zaradny, nie każdy urodził się w wielkim mieście, które oferuje szerokie możliwości kształcenia, a co za tym idzie późniejszego godnego zarobkowania. Tak jak i na całym świecie, także w Polsce istnieją nierówności, a to drobne dofinansowanie, pozwoliło niektórym najuboższym, na znaczną poprawę poziomu życia. To właśnie ci ludzie, mogli po raz pierwszy wysłać swoje dzieci na wakacje, kupić ciepłe buty na zimę, czy pozwolić sobie na gorący posiłek każdego dnia. Z drugiej strony jednak, pieniądze trafiały także do ludzi, którzy albo ich nie potrzebowali, bo była to kropla w morzu ich potrzeb albo wykorzystywali w sposób, który nie dość, że nie poprawiał ich egzystencji, to czasem, poprzez rozwój patologicznych zachowań, pogarszał ją tylko. Dodatkowo, mając na uwadze prawa ekonomii, wzrost dochodu do dyspozycji, przyczyniał się do wzrostu popytu, a co za tym w sposób oczywisty idzie, także do wzrostu cen. Chociaż wpływ akurat tego programu na wzrost był niewielki. Dużo silniejsze oddziaływanie ma płaca minimalna. Tu akurat ciężko mi znaleźć argumenty przemawiające "za", mimo, że w początkowym okresie, niektórym będzie się mogło wydawać, że ich sytuacja się poprawiła. Długofalowo jednak, ucierpią na tym wszyscy. Wzrost kosztów pracy, przełoży się na wzrost cen produktów i usług, bo przecież przedsiębiorca z własnej kieszeni nie dołoży. Najdotkliwiej odczują to najubożsi. Dodatkowo, trzeba wziąć pod uwagę, że praca pracy nie równa i nie zawsze warta jest tyle, ile ustanawia sztywno umocowana poprzeczka. Niektórym przedsiębiorcom przestanie się opłacać zatrudnianie, w efekcie czego poszukają alternatywnych rozwiązań. Jedni przejdą do szarej strefy, inni podejmą wyzwanie i... zwyczajnie się przeliczą, bo nagle się okaże, że przestaną być konkurencyjni. Jeszcze inni zastąpią pracę ludzką automatami. Już teraz na przykład, pojawia się coraz więcej automatów kasowych, bo są po prostu tańsze. W efekcie tego, zwyczajnie spadnie zapotrzebowanie na pracowników o niskich kwalifikacjach, bo zatrudnianie ich stanie się nieopłacalne. W mojej ocenie, więcej szkód niż korzyści.
Sukcesem natomiast jest większa ściągalność podatku VAT, bo nikt nie zaprzeczy, że wpływy są naszemu państwu potrzebne. Jedynie obawy budzi we mnie koszt takiej poprawy , bo prawdopodobnie (tu nie wgłębiałam się w temat, są to moje przypuszczenia), wiązało się to ze wzrostem zatrudnienia w strefie administracji rządowej. Pytanie więc, czy przychody nie przekroczyły wydatków.
Analizując dalej - w mijającej kadencji było kilka dobrych pomysłów. Na przykład centralny port lotniczy, niestety nie zrealizowany. Gdyby ten temat pociągnąć, Polska mogłaby przejąć dużą część ruchu lotniczego, konkurując z Berlinem. Drugi wcale nienajgorszy pomysł - przekopanie mierzei. I wszystko fajnie, pozwoliłoby nam uaktywnienie portu w Elblągu, tyle że skończyło się na razie na wycince lasów, a w temacie znowu ciiisza.
Bezdyskusyjnym sukcesem jest natomiast gazoport, dzięki czemu uniezależniliśmy się od dostaw gazu ze wschodu. I tu przychodzi trudny moment na przyjrzenie się polityce zagranicznej, która kulała już za czasów poprzednich rządów, a teraz nawet kuleć nie będzie. Wcześniej klęczeliśmy przed Niemcami, teraz natomiast nasze rozmodlone oblicza skierowały się w stronę Izraela i USA. A prawda jest taka, że żaden z naszych "sojuszników" nie jest naszym przyjacielem. W polityce niestety trzeba być realistą, a nie romantykiem. Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest sojuszem czysto papierowym, bo Stany nie mają żadnego interesu w tym, żeby stanąć w naszej obronie w przypadku konfliktu z Rosją. Prędzej podjęłyby się tego Niemcy, bo to dla nich jesteśmy rynkiem zbytu i pewnego rodzaju poduszką bezpieczeństwa. Natomiast Stany Zjednoczone, kiedy przestanie im to pasować, potraktują nas tak, jak potraktowały nieszczęsnych Kurdów. Powinniśmy wyciągnąć wnioski już z przeszłych doświadczeń, ot choćby z czasów II Wojny Światowej, kiedy Wielka Brytania obiecywała nam gruszki na wierzbie. W polityce nie ma przyjaźni, są tylko interesy. Można tylko liczyć na to, że nie będziemy musieli się o tym przekonywać ponownie.
W kwestii polityki zagranicznej, pewną nadzieję przez jakiś czas budziło we mnie zarzucenie maniery kłaniania się Unii Europejskiej. Poprzednia ekipa rządząca bezwolnie zgadzała się na wszystko, byle by tylko uniknąć konfrontacji i przypodobać się wszystkim. Jednak nie wiem już co gorsze, bo obecna , skłóciła się chyba na wszystkich możliwych polach. Pokazaliśmy charakter, a co! Czyżby...? W polityce zagranicznej odrobina dyplomacji i przebiegłości chyba nikomu na złe nie wyszła. Ktoś mógłby powiedzieć, że trzeba się szanować i nie robić z Polski dziewki sprzedajnej. Ja to jednak widzę odrobinkę inaczej. Przyrównałabym nasz kraj raczej do panny na wydaniu, której każdy z konkurentów może coś zaoferować. Dlatego twierdzenie z góry, że sojusz z Rosją jest niemożliwy, stawia nas na przegranej pozycji. Bo z aliantami jest tak jak z konkurentami do ręki panny, bardziej się będą starać, kiedy nie będą niczego pewni. Bo po cóż więcej z siebie dawać, kiedy zostało się jedynym który pozostał?
Analizować by można długo, nawiązując do potknięć, afer korupcyjnych, czy może afer podsłuchowych, które jak się po czasie wyklarowało, dotyczyły obu stron, a które okazały efekcie "wyrwane z kontekstu" - "Pięć dych czy siedem, czy stówkę mu damy na jakieś badania czy na coś" - któż by cię czepiał drobiazgów. Bo opcje są dwie: sprawa nie wychodzi na jaw – bierzemy „drobne dobrowolne datki” i wszyscy są szczęśliwi. W przypadku wpadki, wystarczy okazać szczere zdziwienie i oburzenie. Następnie ktoś podaje się do dymisji i sprawa się rozmywa. Mimo licznych gróźb i zapewnień, nikt do odpowiedzialności karnej nie zostaje pociągnięty.
Obie strony nadużywały środków publicznych, choć medialnie mogło by się wydawać, że ostatnia ekipa ociupinkę mniej, jedynie gigantyczne nagrody, które rząd sam sobie wypłacił były przysłowiowym kijem w mrowisku.
Należy tez oczywiście docenić obie strony za osiągnięte sukcesy. Ot choćby rozwój infrastruktury przed Euro 2012. Miło jest przejechać trasę z Warszawy do Berlina w 5 godzin. Kiedyś nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że dożyję takich chwil.
Z kolei obu stronom należy się niezła bura za namieszanie w systemie edukacji. Sześciolatki do szkół, gimnazja są i puf! znikają. Każdy miał swoje pięć minut i każdy narobił niezłego bałaganu.
Długo by można dyskutować nad podwyższeniem bądź obniżeniem wieku emerytalnego, bo z jednej strony kiedyś trzeba odpocząć, a z drugiej strony, za co? Zdemontowaliśmy już niemal całkowicie system Otwartych Funduszy Emerytalnych, więc nie ma co liczyć na to, że składki na naszych kontach się jakimś cudownym sposobem ostaną.
Bo kiedy ZUS dogorywa, trzeba raczej pomyśleć o tym, skąd pozyskać środki na najnędzniejsze nawet emerytury, kiedy dokona swego żywota.
Pozostają jeszcze kwestie religijne, czy też tematy innych orientacji seksualnych. Ale czy naprawdę to jest to, czym państwo powinno się zajmować? Czy może raczej powinno pozwolić swoim obywatelom, żyć tak jak chcą i potrafią, zapewniając im prawo do zachowania godności i równego traktowania.
Słusznych, mniej słusznych lub tez zupełnie mylnych decyzji w przypadku obu ekip było wiele.
Każdy z oponentów będzie naginał zasady, krytykował i opluwał poprzedników, udowadniając swoją wyższość. I każdy z nich będzie próbował przekonywać naiwnych wyborców, że robi to wszystko dla ich dobra, w sprytny sposób manipulując ludzkimi nadziejami i naiwnością, po to tylko by utrzymać się u władzy. A wszystko to w imię zasady: „Cztery nogi: dobrze, dwie nogi: źle”.