JAK
WYGLADA TWOJA PRZYSZŁOŚĆ, EMERYCIE?
Pewnego dnia spłynęło na mnie objawienie. Zrozumiałem ideę podniesienia wieku emerytalnego celem ratowania ZUS-u.
Bo to jest tak…..
Pewnego dnia wstanę z łóżka ledwo,
ledwo i wcale nie na kacu. Potem powlokę się na nogach wykręconych
reumatyzmem do łazienki. Przed lustrem spędzę dwie godziny, żeby przypominać
człowieka.
Dotrę do pracy, potykając się o własną laskę i modląc się po drodze, żeby nic mnie nie przejechało, nie potrąciło i żeby winda nie wysiadła, bo nitrogliceryna się skończyła, a kolejka do lekarza była za długa i serce mi wysiądzie już na półpiętrze.
Spędzę pół dnia, szukając hasła do komputera – w końcu pamięć już nie ta, a wtedy okaże się, że to nie moje biurko, a tak naprawdę to nawet nie moje biuro, tylko przez tę cholerną zaćmę cyferki mi się pomyliły i wysiadłem na niewłaściwym piętrze. Pewnie załapałbym wcześniej, ale recepcjonista zgubił okulary i się nie zorientował, że tam nie pracuję, a ja bez aparatu słuchowego i tak bym nic nie usłyszał.
Kiedy docieram do mojego stanowiska pracy, jestem tak zmęczony, że muszę uciąć sobie popołudniową drzemkę. Budzi mnie szef, który wprawdzie kawy nie dostał, ale z powodu alzhaimera i tak o tym nie pamięta. Daję mu kartkę z adresem spotkania, na dole czeka taksówka, która zawiezie go na miejsce i przywiezie z powrotem, bo zabrali mu prawo jazdy z dwadzieścia lat wcześniej za jazdę pod prąd i zakłócenie ruchu ulicznego, bo jak się nie widzi i nie słyszy, to czego się można spodziewać?
Sam sprawdzam terminarz zajęć na resztę dnia, tylko…gdzie, do diabła, on się podział? Resztę czasu poświęcam na szukanie, a gdy na zegarze wybija szesnasta, sięgam po dowód osobisty, żeby sprawdzić, czy jeszcze pamiętam swój adres.
Przed wyjściem zerkam na kalendarz wiszący na ścianie i wychodzi mi na to, że taki los czeka mnie jeszcze przez najbliższe naście lat. To jak dożywocie bez prawa do warunkowego zwolnienia. Wychodzę z pracy. Idę po schodach. A co tam! Raz się żyje, nie? Wkładam okulary do torby, wyrzucam laskę do kosza i albo trafię żywy do domu, albo nie.
Gdybym był samurajem i miał właściwy
miecz, nóż czy co tam trzeba do seppuku bądź harakiri, nigdy nie pamiętam,
które jest które, poszłoby szybciej. Ale nie te czasy. Teraz mamy
cywilizowane rozwiązania. Ustawowe.
(znalezione w necie )